rozmowa z prezesem oddziału "Polonii Republiki Chakasji" MAZURY w Znamience, p.Olgą Szuszenaciewą
-Pani Olu, Znamienka to...
-3000 wieś na stepie, na Syberii w Chakasji. Leży w rejonie bogradskim. Do najbliższej wsi, Troickoje jest 12 km, a do stolicy Chakasji, Abakanu – 80, stąd do Krasnojarska jest już 320 km. A dookoła step i wzgórza Kuźnieckiego Ałatau. W nich odkryto uran i w związku z tym jest u nas spora radiacja. Przez Znamienkę przepływa niewielka rzeczka Erba, która wpada do Jeniseju, 7 km stąd. Mało jest drzew, las daleko. Ale nie jesteśmy odcięci od świata. Przez naszą wieś przebiega trasa Abakan-Krasojarsk. Mamy szkołę, szpital i... resztki sowchozu. Potrafimy pracować na tej syberyjskiej cięźkiej ziemi.
-Wiem. Kiedy do was przyjeżdżam widzę i przyrodę, i waszą naprawdę ciężką pracę. Surowy klimat, i tylko praca swoich rąk... A skąd wy tutaj przybyliście, skąd są Polacy w Znamience?
- To długa historia. Ale powiem tak, przyjechali z Polski, większość naszych dziadów wywodzi się spod Krakowa. Przyjechali sami, po swojej woli. W Polsce mieli mało ziemi, tu było jej więcej – taka była wtedy reklama, że na Syberii ziemi jest pod dostatkiem, tylko żeby pracować. Najpierw osiedlili się w Aleksandrówce w rejonie Krasnoturańskim. Ciężko pracowali w tajdze. Później część z nich przez Jenisej przywędrowała tutaj i osiadła na stałe, m.in. i nasza rodzina. Moja mama, Otylia przyjechała na Syberię kiedy miała 9 lat.
Przyjechała z Ukrainy, jej ojciec spod Krakowa. W Aleksandrówce chodziła do szkoły, tak, była tam polska szkoła. Ja urodziłam się tam i w tym samym roku przyjechaliśmy tutaj. W Aleksandrówce nie było Rosjan tylko Mazurzy, chociaż mówili po rosyjsku. Byli tam Guskowie, Borutowie, Bartniccy, Kierszowie. Trochę ich tam zostało. Tu w Znamience są Dobraccy, Bartniccy, Kruskowie, Gromowie, Guzek, Matwiejew, Łopatinowie.
- Jak nazywał się pani dziadek? Kim był?
Michał Syska. Polak! Mieszkał gdzieś pod Krakowem, później na Ukrainie i w końcu w Aleksandrówce. W 1937 roku, mając 53 lata został wezwany do Sielskowo Sowieta i to był jego koniec. Ludzie mu mówili żeby uciekał do tajgi, że coś będzie nie tak. A on nie chciał. Uznano go za wroga narodu. Zawieziono do Minusińska i tam rozstrzelano. Z każdej wsi wtedy zabierano po jednym, po dwóch. Nie wiadomo gdzie jest jego grób, jeżeli w ogóle jest. Brak dokumentów.
Teraz moja mama dostaje za niego 50% zniżki za energię elektryczną i rentę co miesiąc. Dzięki jej rencie możemy coś kupić, a tak znikąd pieniędzy. Pracujesz, a ci nie płacą. Mojemu mężowi nie płacili przez trzy lata, a w końcu sowchoz dał mu za to konia. Tak to jest.
-A pani ojciec?
-Miał dzieci, Michała, Pawła, Emila, mnie... jest nas dziewięcioro. Ojciec mój zmarł w 1983 roku. Był koniuszym, starszym koniuszym. On tylko jeden potrafił najlepiej zaprzęgać i wyprzęgać konie, powoził. Pracował w tajdze. Ziemia była tam dobra. Tajgę karczowało się, ale było dużo deszczy, więc plony żadne. W Aleksandrówce pozostały tylko trzy klasy szkoły podstawowej. Dlatego ludzie uciekają stamtąd.
Błoto było straszne.
rodzice przywieźli mnie tutaj, do tego domu, w którym mieszkamy od 40 lat, ty teraz w nim jesteś. Przywieźliśmy meble z Aleksandrówki. Pamiętasz, raz spałeś na łóżku, które zrobił mój ojciec 60 lat temu.
Szkołę ukończyłam też tutaj. Instytut Technologiczny w Krasnojarsku. Jestem inżynierem – ekonomistą. Po szkole, w 1983 roku od razu rozpoczęłam pracę, w Znamience jako księgowa w sowchozie. Pracuję tu do dziś. W 1984 roku wyszłam zamąż za Sergieja. Ruwim urodził się w 1984r., a Walek w 1988r. Mieszka z nami moja mama, ma 85 lat.
Mam brata w Znamience, siostrę i brata w Minusińsku, 3. braci w Krasnojarsku, w Abakanie brat i w Czernogorsku siostra.
- A jak zawiązała się tutejsza organizacja, Polonia?
- W 1997 r. Przyjechał do nas p. Sergiusz Leończyk z Abakanu i tak się zaczęło. Przyjeżdżał też socjologa dr Jan Gruszyński z Polski, który interesował się nami.
- Tylko w gwarze. Nasi pradziadowie byli baptystami, wywodzili się z polskich gór. Język pozostał. Ale to już nie jest taki prawdziwy mazurski język, zmieszał się z rosyjskim. Mówimy po połowie i tak i tak. Kilka osób może jeszcze czysto pomazurzyć. Ja tylko z mamą rozmawiamy po mazursku, mąż i dzieci tylko rozumieją. Ale teraz uczą się czystego polskiego języka i są dumni. We wsi oficjalnie rozmawia się po rosyjsku. Mieszkają tu też Niemcy.
- Lekcje rozpoczęliśmy dwa lata temu. Przychodziło 12 osób. 3 osoby studiują i już nie chodzą do naszej szkoły. Zajęcia prowadziłam ja, a teraz ty. Spotykaliśmy się w Domu Modlitwy dwa razy w tygodniu, w piątki i niedziele, po dwie godziny przed służbą. Wszyscy zostawali na służbę. Teraz ty prowadzisz zajęcia z dziećmi (20) w moim domu.
- Tak. Miło jest u was, taka rodzinna atmosfera. Dzieci takie chętne do pracy. A wyjeżdżacie do Polski?
- Ja byłam w Polsce w 1998 r. w Krakowie na kursach metodycznych języka polskiego dla nauczycieli polonijnych. W ubiegłym roku 2. dzieci było na koloniach letnich w Polsce, w tym też dwoje jedzie.
- Podobało się im i pani w Polsce?
- Oczywiście, bardzo!
- A gospodarze ze Znamienki, chcą wyjechać na stałe do Polski?
- Już prawie nic. U nas był to sowchoz zamknięty. Rządził się sam. Był nieurodzaj. Krowy wyrżnięto, tzn. oddawano je ludziom za pensje. Było 4800 ha ziemi, teraz zasiano 1500. Połowa pogłowia została. My nie mamy cywilizowanej, w ogóle żadnej techniki. Nie kupowano ciągników. Sowchoz zbankrutował. A ludzie pozostali bez pracy. Gdyby sami nie hodowali świń, kur itp. to nic by nie mieli. Straszne. Jak teraz nikt nie dba o ludzi.
- Co sieje się?
- Pszenicę, jęczmień, owies, grykę, donik, lucernę.
Mogą rosnąć i rosną śliwki, wiśnie, brzoskwinie. W ogrodach też może wyrosnąć wszystko, pomidory, ogórki, kapusta, czosnek. Trzeba tylko podlewać. Jednak to wszystko jest małe, nie takie jak w Polsce.
Sadzimy i siejemy wszystko przy naszych domach. Na stepie by nie wyrosło.
- Czy są farmerskie gospodarstwa ?
Oczywiście, Bartniccy, Mietwiejewowie, my i inni. Ziemię mamy, dostaliśmy ją od sowchozu, ale musimy za nią płacić podatki, więc niewielu jeszcze decyduje się na taki krok. Nie mamy ziarna, a jeżeli ktoś je zdobędzie to kto wie czy plon będzie udany. Niektórzy mają po kilka krów. O paszę też trudno. Ludzie mają ziemię, ale nic na niej nie robią. My np. mamy 87 ha. Nie mamy maszyn, ciągnika, ziarna i leży to tak nieobrobione. W każdym kołchozie jest dużo ziemi, nie użytkuje się jej jednak.
- Jaka jest średnia wielkość gospodarstwa farmerskiego?
- Średnia to 20 ha.
- Jakie macie urządzenia rolnicze?
- Niektórzy mają stare traktory, siewniki (tylko u farmerów), innych maszyn nie ma, są konie i nasze ręce. Jest dużo ziemi, koniem nie sposób na niej pracować.
- Widzę, że macie w domu polskie pisma rolnicze. Otrzymujecie je z Polski?
- Tak. Regularnie. Przychodzi Chów bydła, Technika rolnicza, Sad nowoczesny, Trzoda chlewna,Przegląd hodowlany, Farmer, Hasło ogrodnicze, Owoce, Warzywa, Kwiaty i Ogrodnictwo.
- Dużo tytułów. A czy chociaż są przydatne?
- O tak!
- I na koniec naszej rozmowy, proszę powiedzieć jakie prośby i marzenia mają Polacy ze Znamienki?
- Chcemy mieć pieniądze żeby kupić maszyny. A żeby je mieć trzeba niestety gdzieś pracować. Sowchoz się rozpada, a poza nim nie ma tu nic. Polska mogłaby kupić ten sowchoz. Będziemy u was pracować. Wiem, wiem, to nierealne. Ale Polska mogłaby rozwinąć tu jakąś produkcję, jak np. Niemcy. My potrafimy pracować na tej syberyjskiej ciężkiej ziemi.
rozmawiał A.Malinowski
PS. Dzięki pomocy finansowej Stowarzyszenia Wspólnota Polska w tym roku dla polskich gospodarstw farmerskich będą zakupione traktor, kosiarka, pasieka oraz inne urządzenia rolnicze. Prezes Oddziału dziękuje w imieniu Polaków pracujących w swoich prywatnych gospodarstwach Prezesowi Wspolnoty Polskiej, p.Profesorowi Andrzejowi Stelmachowskiemu i dr Krzysztofowi Czarneckiemu.