4/2001 (16): Witold Górnicki - człowiek i pisarz. 120 rocznica urodzin

“Dzieciństwo zawsze odczuwamy jako nieskończoność, a resztę życia jako chwilę”.

Moje dzieciństwo i młodość spędziłam w dużej, zgodnej, wielonarodowościowej rodzinie dziadka (ze strony matki), Witolda Górnickiego. Był człowiekiem niepospolitego losu. Urodził się w Polsce, a umarł w Chakasji. Z zawodu był kamieniarzem, pod koniec życia został chakaskim pisarzem. Nie spędził ani godziny w szkole, mimo to był człowiekiem wykształconym.

Miał szorstkie ręce robotnika i subtelną twarz intelektualisty, z potężną głową i mądrym spojrzeniem, ukrytym za małymi okularami o grubych szkłach. Wysuszony, trochę przygarbiony, a wąsem, brodą i z nieodzowną fajką w ręku byłby podobny do staruszka, gdyby nie ten olśniewający uśmiech i lekki, sprężysty krok młodzieńca. Kochał dzieci. Zchęcią uczestniczył w młodzieżowych turniejach szachowych.

Jego ojciec, Dominik Górnicki został zesłany w 1887 roku do Wschodniej Syberii za członkowstwo w socjal-demokratycznej partii “Ploretariat”. Czwórka małych dzieci pozostała bez ojca. Wśród nich 7-letni Witek, który zaczął ciężko pracować, aby pomóc matce. Mając 12 lat pracował w Warszawie jako pomocnik typografa. Dominik, prawnik z wykształcenia, pracował u przemysłowca Kuźniecowa, którego rezydencja znajdowała się we wsi Askie. Przypadek sprawił, że Dominik skontaktował się korespondencyjnie z synem i próbował ściągnąć Witka do siebie, na Syberię. Nie mając środków na podróż, Witek dobrowolnie przyłączył się do zesłańców, wysyłanych na Syberię. W ten sposób, “na rachunek państwa” dostał się w 1935 roku do ojca. Podróż opisał w autobiograficznej powieści “Na skróty przez życie”.

Przyszło mu pracować jako górnik i poszukiwacz złota. W Askyzie w wieku 20 lat ożenił się z chakaską dziekczyną, Dunią Tynnikowoj. W 1922 r. pan Dominik został repatriowany do ojczystej Polski, a Witold z dużą już rodziną pozostał w Chakasji. Polak z pochodzenia pokochał swoją drugą ojczyznę – Chakasję. Był z przekonania kosmopolitą. Dwie jego córki wyszły za Chakasów, dwie za Rosjan, jedna za Ukraica.

W “Gazecie Literackiej” w 1957 roku pisarz Michał Skuratow wspominał: “Miałem okazję obcować z rosyjskim pisarzem samoukiem, Polakiem z pochodzenia, Witoldem Górnickim. Bywało, że siedziałem u niego w domu w otoczeniu licznie przybyłej młodzieży, dla której on zdawał się być patriarchą; a przy stole – typowi Chakasi, z czarnymi, sztywnymi włosami, o charakterystycznym, wyraźnym zarysie kości policzkowych; i Słowianie, niebieskoocy, o jasnych włosach. Wszyscy – rodzeni bracia i siostry, wnuczki i wnuki”. Witold Górnicki świetnie władał rosyjskim, polskim, niemieckim i chakaskim. Od 1923 r. był stałym korespondentem minusińskiej gazety “Właść truda”, później aż do śmierci związany był z gazetą “Sowietskaja Chakasja”. W latach 1934-1935 uczestniczył w moskiewskich seminariach dla młodych pisarzy.

Dbał o rodaków-sybiraków; Rosjan, Chakasów, Tatarów, Ukraińców. Przyjaźnił się z nimi, często byli spokrewnieni, starał się ich poznać i opisywał w swoich utworach. Jego dom zawsze był pełen ludzi. Utwory Górnickiego przedstawiają prawdziwie oryginalny styl życia Chakasów z ich miejscowym, zdumiewająco ciepłym kolorytem. Czytelnicy w Chakasji mogli zapoznać się z dziełem swojej ziemi ojczystej w noweli “W chakaskich stepach”, która ukazała się w 1940 roku w 1 numerze “Krasnojarskiego Almanachu”.

Los nie oszczędził naszej rodzinie represji stalinowskich. W 1937 roku dziadek zaopiekował sie osieroconymi wnukami. Ojców rozstrzelano, a matki (córki dziadka) umarły w młodym wieku. Dziadek jednak nie załamał się, z natury był wielkim optymistą. Nie bacząc na nadszarpnięte zdrowie, wykonywał ukochaną pracę i przyuczał też wnuki. Organizował w Abakanie spółdzielnię pozyskiwania alabastru , spółdzielnię kamieniarską i garbarską. Podczas II wojny światowej organizował zbiórkę ciepłej odzieży dla żołnierzy, a także złomu metali dla przemysłu wojennego.

Dla wnuków był bardzo życzliwy, nigdy nie podnosił głosu. Cenił humor i żarty. Potrafił grać na wielu instrumentach, szczególnie lubił skrzypce, czym zaraził w młodości moją babcię. Opowiadała mi, że nawet będąc już chorym świetnie grał i tańczył polkę…

Wydawał muzyczne wieczory w swoim domu. Pobrzmiewały skrzypce, gitara, bałałajka, dziadek potrafił grać nawet na czatchanie. W ciężkich czasach represji często towarzyszyłam mu, kiedy ciągnął się za mną nimb córki wroga narodu, odbierałam zaszczyty. On patronował mojej nauce, lubił wyznaczać mi cel i był bardzo szczęśliwy, gdy wbrew trudnościom osiągałam go. Uczył, jak czynić dobro i jak być bezinteresownym. Długie letnie wieczory spędzaliśmy na ganku, a dziadek opowiadał o Polsce, o swoim trudnym dzieciństwie. Przy akompaniamencie skrzypiec improwizował swoje opowieści. Często wspominam tamte chwile. Ciepły, letni wieczór kończący upalny dzień. Zmrok. Na niebie księżyc w pełni, srebrzysta dorożka pędząca prosto na mnie. Dziadek z natchnieniem grał poloneza Ogińskiego…

Rzewna muzyka rozbrzmiewająca w powietrzu, napełnionym aromatem traw, wtedy wydaje mi się, że znów jestem z rodzicami. Smutne oczy ojca zwrócone na mnie, kiedy nocą opuszczał nas pod strażą konwojentów. Ostatni oddech matki, umierającej w moich ramionach w wieku 39 lat. A przecież zaledwie 3 lata temu tacy młodzi i szczęśliwi, wierzący w ideały komunizmu wracali do Chakasji z Petersburga, gdzie oboje skończyli studia. Pracować i przynieść chwałę swojej ojczyźnie – Chakasji… Niestety, w 1937 roku ich marzenia rozpadły się, jak domek z kart.

Ciekawe, co czuł mój ukochany dziadzio, kiedy grał poloneza? Cierpiał niewątpliwie z powodu rozwianych iluzji, straty swoich dzieci, tęsknił do Polski. Ubolewał, że nic nie wie o losie swoich bliskich za granicą – stalinowska “żelazna kurtyna” zburzyła rodzinne związki…

W latach 1941-1942 w Abakanie pojawiły się pierwsze deportowane narody: Niemcy, Kałmucy, Litwini i Polacy. Siedzieliśmy kiedyś z dziadkiem na ławce przed domem i nagle usłyszeliśmy pieśń. Śpiewał ją przejeżdżający na furmance człowiek. Niczego jeszcze nie rozumiałam, gdy dziadek jak oparzony poderwał się z ławki i krzyknął: “Panie! Proszę pana!” Dogonił go, szybko porozumieli sie po polsku, uściskali się. To był oczywiście Polak. Dziadek zaprosił go do domu. Babcia nakryła do stołu. Podczas rozmowy Polak, płacząc żałośnie, opowiadał, jak rozkazano im opuścić dom, porzucić dobytek, zwierzęta i załadowano do wagonów, wywieziono na Syberię. Od tego czasu był częstym gościem dziadka, chociaż było to bardzo niebezpieczne. Umarł po dwóch latach. Dziadek zajął się pogrzebem i nad jego mogiłą ustawił kamień nagrobny, przygotowany dla siebie. Do dziś leży ów kamień na mogile rodaka-Polaka na cmentarzu przy Telmana, a nie opodal grób mojego dziadka – Witolda Górnickiego, który skończyłby dziś 120 lat. Grobami opiekuję się wraz z moimi dziećmi i wnukami.

Historię swoich przodków należy znać i pielęgnować pamięć o nich. Tych, którzy żyją poznawajmy jak można najlepiej, by móc opowiadać o nich swoim następcom.

Klara Romanowna Kyzłasowa


< powrót

Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2022


Redakcja strony: dr hab Sergiusz Leończyk, dr Artiom Czernyszew

"Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów".
Skontaktuj się z nami
Kliknij aby przeładować
Wymagane jest wypełnienie wszystkich pól oznaczonych gwiazdką *.

Organizacje